Benedykt XVI i islam - pierwszy rok

Benedykt XVI i islam - Sz. Abdal Hamim Murad

14 lipiec 2014

Po ogłoszeniu Josepha Ratzingera na nowego papieża, reakcje muzułmanów były zróżnicowane.

Turcy byli przerażeni jego publicznymi sprzeciwami wobec ich rozważanego członkostwa w Unii Europejskiej, bowiem uważał, że „Europa nie opiera się na geografii, a na wspólnej wierze.” 

Inni zwrócili uwagę na brak wzmianki o muzułmanach w przemówieniu inauguracyjnym, co uznano, że Watykan na dialog z islamem dobiegł końca.

Mimo to jednak, niektórzy muzułmanie – najbardziej znany wśród nich Akbar Ahmad – powitali nominację człowieka o znacznej powadze i inteligencji z nadzieją, że ożywi on światową debatę moralną.

Ta muzułmańska ambiwalencja wydaje się jednak trwać, częściowo dlatego, że rok po rozpoczęciu swojego pontyfikatu Ratzinger nie wypowiedział się ani nie napisał niczego istotnego o islamie, zdając sobie być może sprawę, że „głupcy się spieszą tam, gdzie aniołowie boją się stąpać”.

Jego polski poprzednik z pewnością dostrzegał ogromne znaczenie islamu i starał się zachęcić muzułmanów do przyjaznego postrzegania papiestwa. Przyniosło to owoce w postaci niezwykłej fali muzułmańskich upamiętnień po jego śmierci. Szejk al-Azhar określił jego odejście jako „wielką stratę dla Kościoła katolickiego i świata muzułmańskiego. Był człowiekiem, który bronił wartości sprawiedliwości i pokoju”. Ówczesny prezydent Iranu, Chatami, wychwalał Jana Pawła jako mistrza trzech ścieżek duchowych: filozofii, poezji i twórczości artystycznej. Jusuf al-Karadawi pochwalił jego sprzeciw wobec izraelskiego „muru apartheidu” i wezwał muzułmanów, aby złożyli kondolencje chrześcijanom. W Afganistanie rzecznik talibów powiedział, że „choć niektórzy rozpoczęli krucjatową wojnę przeciw islamowi, głos papieża opowiadał się za wnoszeniem pokoju na świat”. Ogólnie rzecz biorąc, sympatia świata muzułmańskiego wobec Jana Pawła była wyraźna.

Jan Paweł zasłużył na to wyróżnienie na wiele sposobów. Często impulsywny, nie prowadził konsekwentnej „polityki wobec islamu”, ale uczynił kilka znaczących gestów, które świadczyły o jego świadomości rosnącego znaczenia tej religii i jej duchowej integralności. W 1985 roku został pierwszym papieżem, który odwiedził kraj muzułmański, a w 2001 roku – pierwszym, który wszedł do meczetu, gdzie wzbudził gniew ultrakonserwatywnych katolików, całując egzemplarz Koranu. „Wasz Bóg i nasz Bóg to ten sam Bóg, a my jesteśmy braćmi i siostrami w wierze Abrahama” – powiedział do zgromadzonych muzułmanów. Jego apel – jak wyjaśnił – kierowany był do „autentycznego islamu religijnego, modlącego się islamu, islamu, który potrafi solidaryzować się z potrzebującymi”. Wyraźnie odróżniał to od ekstremizmu, który rzadko pozostawiał bez potępienia.

Do tej pory Ratzinger wykazał niewiele oznak kontynuowania tej teologicznie niewyrażonej, ale szczerej chęci nawiązania afirmatywnego dialogu. Wręcz przeciwnie – już okazał się być ostro osądzający. Zaniepokoił muzułmanów w całej Europie, kiedy podczas spotkania z imamami w Niemczech w sierpniu 2005 roku, którzy martwili się dyskryminacją swojej społeczności, jasno dał do zrozumienia, że jedyną kwestią, jaką pragnie poruszyć, jest „terroryzm islamski”. Najwyraźniej powtarzając standardowy argument prawicy (wysuwany zwłaszcza przez Jörga Haidera, Pima Fortuyna i Jeana-Marie Le Pena), stwierdził, że „islam nie jest po prostu wyznaniem, które można włączyć w wolną przestrzeń pluralistycznego społeczeństwa”. Innym wątkiem, który dzieli z ugrupowaniami skrajnej prawicy, jest jego przekonanie, że muzułmanie w Europie nie mogą zostać „zasymilowani”: „Islam nie czyni żadnych ustępstw wobec inkulturacji”. (Nie wydaje się dostrzegać ogromnych różnic w muzułmańskich stylach kulturowych na całym świecie).

Takie nieporozumienia są chlebem powszednim czołowej włoskiej pisarki antyimigracyjnej, Oriany Fallaci, która w chwili pisania tego tekstu stanęła przed sądem pod zarzutem podżegania do nienawiści religijnej. Fallaci jest autorką trzech antyislamskich książek popularnych w kręgach prawicowych i przedstawia poglądy typowo ksenofobiczne: „Islam sieje nienawiść zamiast miłości i niewolę zamiast wolności”. Jednym z najbardziej uderzających aktów pontyfikatu Benedykta było dotąd jego niezwykłe udzielenie Fallaci prywatnej audiencji w pałacu papieskim w Castel Gandolfo. Spotkanie zostało zorganizowane dyskretnie, lecz odkryte przez włoskiego dziennikarza, a następnie potwierdzone przez watykańskie biuro prasowe. Treść rozmowy nie została ujawniona, ale muzułmańskie źródła zauważyły, że Fallaci, która wielokrotnie potępiała zaangażowanie poprzedniego papieża w dialog z muzułmanami, konsekwentnie wspierała Benedykta.

Pozorna wolta Watykanu w stosunku do muzułmanów nie jest wyłącznym dziełem Ratzingera. Socjolog Renzo Guolo w swojej książce Ksenofobi i ksenofile: Włosi i islam zauważa „zwrot w konferencji włoskich biskupów w ostatnich latach”. Nowy duch prawicowy zyskał tam silny wpływ. Kardynał Biffi z Bolonii, na przykład, wezwał do zamknięcia włoskich meczetów i uchwalenia nowego prawa zakazującego imigracji muzułmańskiej, „ponieważ ci ludzie stoją poza naszą ludzkością”. Tego rodzaju retoryka stała się tak rozpowszechniona, że nawet tradycyjnie antyklerykalna Liga Północna zaczęła eksperymentować z symboliką miecza krzyżowca. Eurodeputowany Francesco Speroni wezwał na przykład do wprowadzenia zakazu wjazdu muzułmanów do Włoch, co skłoniło jedną z działaczek na rzecz praw człowieka, Rinellę Cere, do wniosku, że „zawierany jest wyraźnie ‘pakt z diabłem’ między częścią Kościoła katolickiego a Ligą Północną”.

I choć poprzedni papież jednoznacznie sprzeciwiał się inwazji na Irak, wielu wpływowych przedstawicieli Kościoła wydaje się teraz wspierać przekonanie Waszyngtonu, że zachodnie modele rządów i społeczeństwa mogą być narzucane siłą. Jak zauważył jeden z katolickich dziennikarzy, Sandro Magister: „Dyplomacja watykańska nie oddzielała się od polityki utrzymywania dobrych relacji z arabskimi dyktatorami, zwłaszcza tymi świeckimi i nacjonalistycznymi. W Iraku Saddama Husajna polityka ta zapewniała względnie uprzywilejowane warunki dla chrześcijan chaldejskich”. Jednak w nowej atmosferze „Stolica Apostolska … nie wyklucza możliwości, że siły zbrojne mogłyby interweniować jako ‘misjonarze pokoju’, gdyby zaszła taka potrzeba. W ocenie watykańskich przywódców współczesny Irak jest jednym z takich przypadków konieczności”.

To, że Ratzinger jest częścią nowego zaostrzenia postaw wobec muzułmanów, można wywnioskować z kilku jego najważniejszych roszad personalnych wśród watykańskich urzędników. Ogólnie pojednawczy arcybiskup Michael Fitzgerald, były przewodniczący Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego i znany przeciwnik Ratzingera, został zwolniony i zdegradowany do prowadzenia papieskiej misji w Egipcie. Ratzinger odsunął się także od kardynała Angela Sodano, sekretarza stanu poprzedniego papieża, powszechnie uważanego za propalestyńskiego i pozostającego bliskim przyjacielem łacińskiego patriarchy Jerozolimy, Michela Sabbaha. Przewidywanym następcą Sodano ma być powszechnie kardynał Ruini, były przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch, który otwarcie domagał się, aby muzułmańskie dzieci we włoskich szkołach nie miały prawa do nauki własnej religii, ponieważ – jak twierdzi Ruini – oznaczałoby to „niebezpieczną indoktrynację społeczną”.

W Palestynie dwa kluczowe nominacje pogłębiły pesymizm zmagających się z trudnościami Palestyńczyków. Sabbah otrzymał nowego biskupa pomocniczego, który automatycznie obejmie jego urząd za dwa lata: jest nim Fouad Twal z Jordanii, uważany w Izraelu za znacznie bardziej akceptowalnego niż Sabbah, który był bezkompromisowym krytykiem izraelskiej polityki na terytoriach okupowanych. Nie mniej symboliczny był wybór Pierbattisty Pizzabellego na biskupa katolików hebrajskojęzycznych w Izraelu. Pizzabella regularnie oburzał palestyńskich działaczy praw człowieka swoim otwartym poparciem dla Izraela, a jego nominacja została głośno przyjęta oklaskami w prawicowych kręgach. Jeden z palestyńskich przywódców anglikańskich nazwał go „bardzo złą wiadomością” i uznał za znak, że Watykan postanowił postawić kres swojej dotychczasowej obronie praw Palestyńczyków na rzecz strategii proizraelskiej, wiążącej go z szerszymi aspiracjami prawicowymi wobec Bliskiego Wschodu. Dokonując takiej nominacji, Ratzinger musiał doskonale zdawać sobie sprawę z symbolicznej wagi tego kroku.

Pozorna surowość Ratzingera bywa regularnie interpretowana jako znak większej zmiany podejścia, jaka dokonała się w Kościele katolickim w ostatnich latach w odpowiedzi na rosnące znaczenie demograficzne islamu w Europie oraz wzrost terroryzmu wahhabickiego. Jednak nie jest on przede wszystkim politykiem. Jego kształtująca się polityka wobec islamu ma ostatecznie źródło w swoistym rodzaju teologii. W szczególności należy ją rozpatrywać w kontekście jego szerszego, konserwatywnego przekonania, że jedynie katolicyzm może prowadzić człowieka do prawdziwego zbawienia – poglądu, którego jego poprzednik wydawał się mniej chętny wyraźnie akcentować.

Muzułmanie mogą się wzdrygać na jego opinię o islamie, ale jego poglądy na temat niekatolickich chrześcijan wcale nie były łagodniejsze. Był głównym współautorem „definitywnej i nieodwołalnej” deklaracji katolickiej Dominus Jesus z 2000 roku, która utrzymywała, że Kościoły niekatolickie „nie są Kościołami w właściwym sensie” i sugerowała, że niekatolicy z natury skazani są na ogień piekielny. Niewątpliwie podzielał tradycyjny pogląd, że święcenia kapłańskie anglikańskich duchownych są „całkowicie nieważne”, co sprawia, że większość praktyk kościelnych w Anglii jawi się jako pewien teatr – mgliste poszukiwanie prawdy, którą można wiarygodnie odnaleźć jedynie w Rzymie.

W istocie jego oficjalne stanowisko i sposób myślenia są dalekie od jakiegokolwiek pluralizmu, a jego krytyka islamu musi być widziana w tym świetle. Nie jest całkiem trafne twierdzenie – jak czynią niektórzy muzułmanie – że wyróżnił islam szczególnym potępieniem; w logice swojej konserwatywnej teologii jest on bowiem żarliwie krytyczny wobec wszystkiego, co nie pozostaje „w komunii z Rzymem”.

Wśród muzułmańskich komentatorów jak dotąd niewiele było refleksji nad ideami, które kierują tym 78-letnim watykańskim insiderem i które mogłyby stanowić wskazówkę do zrozumienia jego poglądu na islam. Wielu muzułmanów uważa, że chrześcijaństwo w Europie „utraciło swoją wizję i staje się klubem dla osób starszych” (jak to ujął lord Carey w odniesieniu do Kościoła anglikańskiego), co ostro kontrastuje z sytuacją w Ameryce, gdzie chrześcijaństwo odgrywa dominującą rolę polityczną.

A jednak jako najważniejsza spuścizna europejskiej przeszłości religijnej i jako instytucja wciąż ogromnie szanowana nawet przez wielu świeckich Europejczyków, Watykan ma potencjał, by być ważnym interpretatorem islamu wobec Europy, w której obecnie żyje dwadzieścia milionów muzułmanów. Ich prawa są coraz częściej zagrożone lub wręcz aktywnie odmawiane przez prawicowych polityków i samorządy, a przemoc islamofobiczna staje się zjawiskiem coraz bardziej powszechnym.

Wiedza Ratzingera o islamie jest wyraźnie fragmentaryczna i oparta na niewielkim praktycznym zaangażowaniu. Myśliciele, których woli słuchać, to zwykle nie akademiccy specjaliści od religii niechrześcijańskich, lecz działacze i teologowie pastoralni. Jeden z doradców, z którym konsultował się w sprawie islamu, Joseph Fessio, uważa na przykład, że „islam utknął. Utknął z tekstem, którego nie można ani dostosować, ani nawet właściwie interpretować” – pogląd, który watykańscy eksperci ds. islamu, tacy jak Daniel Madigan, całkowicie odrzucają.

Za kolejnego wschodzącego doradcę bliskiego myśleniu papieża uchodzi Piersandro Vanzan, jezuita i profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Na początku 2006 roku Vanzan współtworzył artykuł w katolickim czasopiśmie Studium, w którym z entuzjazmem powielał standardową retorykę skrajnej prawicy na temat islamu, łącznie z twierdzeniem, że „umiarkowany islam, ściśle mówiąc, nie istnieje”. Podobnie jak Fessio, Fallaci i inni samozwańczy doradcy ds. islamu, Vanzan nie posiada wiedzy w zakresie studiów islamskich i jest uważany za kompromitującego przez lepiej poinformowanych. Mimo to ten rodzaj publicystycznego potępienia, niezdolnego lub niechętnego do odróżnienia ekstremizmu od ortodoksji, wydaje się coraz bardziej dominować w otoczeniu Ratzingera. Odsunięcie Fitzgeralda, prawdziwego znawcy islamu, jest symptomatyczne dla tej tendencji.

Warto pamiętać, że Ratzinger jest Europejczykiem; a ściślej mówiąc – głęboko Bawarczykiem, a więc nie pochodzi z regionu o długiej, historycznej styczności z islamem (Polska, ze swoimi dawnymi i szanowanymi społecznościami tatarskimi, wydaje się być tu odmiennym przypadkiem). Jest wykształconym pianistą, miłośnikiem Goethego, rzeźby barokowej i wykwintnego wina, który jednak czuje się mniej swobodnie w innych językach niż jego poprzednik. Odniesienia w jego licznych tekstach teologicznych dotyczą głównie bardzo introspektywnego świata teologii niemieckiej; w istocie, prawdopodobne jest, że zna lepiej teologię luterańską niż katolicką teologię Trzeciego Świata. Bawaria leży w sercu Europy; i rzeczywiście była bijącym sercem nazizmu – najbardziej intensywnej z europejskich prób odrzucenia ludzi niebiałych, spoza Europy.

Ratzinger nie jest nazistą; jego myśl należy wręcz w dużej mierze rozumieć jako reakcję przeciwko temu rodzajowi nowoczesności, który doprowadził do wielkich, obsesyjnie naukowych totalitaryzmów XX wieku. A jednak jest on głęboko europejski. W obliczu kilku kandydatów z Trzeciego Świata, kardynałowie podczas konklawe w kwietniu 2005 roku świadomie wybrali ikonę europejskości – być może jako próbę powstrzymania odpływu Europy od chrześcijaństwa. Sam wybór Europejczyka nie był zaskoczeniem; ciekawsze było to, że wybrano ikonę reakcji antytotalitarnej, która widziała przemoc XX wieku jako konsekwencję nowoczesności, a nie jako dziwną aberrację. W tym miejscu Ratzinger radykalnie różni się od innych katolickich myślicieli, takich jak Hans Küng, dawny przyjaciel, którego interpretacja współczesności była znacznie bardziej optymistyczna i pogodna niż jego własna. Ratzinger faktycznie badał i upominał takich ludzi w czasie, gdy kierował watykańską Kongregacją – odległą spadkobierczynią Inkwizycji.

Aby zrozumieć nowego papieża, warto pamiętać, że mimo swojej późniejszej roli strażnika ortodoksji, był on niegdyś czołową postacią „umiarkowanie postępowego” skrzydła Kościoła. Podczas Soboru Watykańskiego II w połowie lat 60. współpracował z reformistami, takimi jak Karl Rahner, dążąc do przesunięcia Kościoła mniej więcej w tym kierunku, w którym protestanccy reformatorzy chcieli go popchnąć czterysta lat wcześniej. Msza trydencka została zniesiona, pojęcie duchowieństwa jako odrębnej kasty ludzkiej poddano krytyce, wiele barwnych średniowiecznych tradycji zakazano, a świeckim katolikom dano przestrzeń do dyskusji nad kwestiami wcześniej zarezerwowanymi dla hierarchii.

Tłem tych zmian nie był jednak surowy biblijny fundamentalizm, lecz osobliwy idealizm powojennych lat. Wydawało się, że wielu na Zachodzie, najwyraźniej nieświadomych groźnej obecności radzieckiego imperium instalującego głowice nuklearne w silosach w całej Europie Wschodniej, uznało, iż nadszedł czas, by konserwatyzm religijny ustąpił miejsca bardziej „inkluzywnej” i afirmatywnej postawie wobec ludzkich pragnień, co mogło pozwolić chrześcijanom uczestniczyć w zabawowej kulturze nowoczesnego Zachodu.

Ratzinger, który we wczesnych latach trzydziestych życia ostrożnie przyjął ten pogląd, nagle się z niego wycofał, gdy jego studenci z Wydziału Teologii Katolickiej Uniwersytetu w Tybindze, zainspirowani ideami marksistowskimi w atmosferze ekscytacji roku 1968, wyszli z wykładów, krzycząc: „Precz z Chrystusem! Precz z Chrystusem!”. Od tamtej pory ugruntował swoją pozycję jako czołowy krytyk tego, co uważał za naiwny optymizm lat 60., który sprawił, że wielu w Kościele odczytało Vaticanum II jako moment populistyczny. Jego trwałym podejrzeniem pozostaje przekonanie, że Sobór Watykański II był odpływem, przez który wiara i tradycja zostały wyssane, by ustąpić miejsca liberalnej protestanckiej nowoczesności.

Być może z poczucia winy za własną wcześniejszą flirtację z liberalizmem, przez resztę swojej intensywnej kariery biskupiej Ratzinger poświęcił się krucjacie przeciwko podważaniu autorytetu Kościoła przez świecką, egalitarną kulturę Zachodu. Sprzeciwiał się zasadzie, że regionalne konferencje biskupów mogłyby podejmować decyzje niezależnie od hierarchii watykańskiej. Najbardziej widocznie wykorzystał swoją pozycję prefekta Kongregacji Nauki Wiary, aby bronić twierdzy Kościoła przed barbarzyńskimi hordami liberalizmu z zewnątrz.

Teologowie, którzy mimo niedawnych lekcji płynących z doświadczeń Hitlera i Stalina oraz przykładu materialistycznej, świeckiej kultury, byli pod wpływem naiwnych nowoczesnych optymizmów, byli upominani – zazwyczaj prywatnie, ale czasem także publicznie. Dlatego Küng, po odebraniu mu prawa nauczania jako katolickiego teologa, porównał Kongregację Ratzingera do KGB. Teolodzy wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej byli zbyt optymistyczni co do możliwości skutecznej rewolucyjnej działalności na rzecz biednych. Liberałowie próbujący „unowocześniać” Kościół wydawali się czynić to jedynie w odniesieniu do otaczającej świeckiej kultury zmian i trywialności.

Stąd, według Ratzingera, wynikało śmiertelne niebezpieczeństwo pozwolenia, aby preferencje społeczne kształtowały liturgię. „Jestem przekonany” – pisał – „że kryzys w Kościele, którego dziś doświadczamy, w dużej mierze wynika z degradacji liturgii”.

Idealistyczny sprzeciw Ratzingera wobec nowoczesności znalazł wyraz na łamach czasopisma Communio, którego współtworzenie podjął wraz ze swoim przyjacielem, szwajcarskim antymodernistą Hansem Ursem von Balthasarem. Porzucając nieprzyjemnie liberalną atmosferę Tybingi, w 1968 roku przeniósł się do Ratyzbony, aby założyć nowy wydział, na którym energicznie kształcił dziesiątki neo-konserwatywnych myślicieli. Wielu z nich, jak Amerykanin Joseph Fessio, służyło jako wierne filary w walce z rosnącymi wpływami protestanckich programów i modernizujących tendencji w Kościele, i byli stopniowo rekrutowani przez Jana Pawła II do Kolegium Kardynalskiego, które pewnego dnia wybrałoby nowego papieża.

Teologia, którą Ratzinger promował w tym okresie, nie była jednak suchym powtarzaniem myśli średniowiecznego mnicha Tomasza z Akwinu, dominującego w świecie katolickim przed Soborem Watykańskim II. Nie była też subiektywnym, wolnomyślicielskim podejściem, którego obawiano się w wyniku zawirowań Kościoła w połowie lat 60. Podobnie jak wielu katolików poszukujących odnowy, Ratzinger sięgnął do myśli św. Augustyna, północnoafrykańskiego myśliciela IV wieku, oraz jego średniowiecznego interpretatora, Bonawentury.

Dla Ratzingera kryzys nie był pretekstem do bezczynności, lecz powodem do pełnego bojaźni przypomnienia o grzeszności człowieka; Augustyn i Bonawentura, ze swoim silnym akcentem na grzechu pierworodnym – wrodzonej wadzie, z którą, według nich, rodzi się każdy człowiek – często stanowią fundament prób katolickiej odnowy. Ratzinger jest głęboko przekonany o radykalnej grzeszności człowieka; to właśnie to przekonanie stoi u podstaw jego ataku na liberalizm i teologię wyzwolenia oraz jego sceptycyzmu wobec religii niechrześcijańskich. Bez sakramentów Kościoła katolickiego wszystko jest w istocie formą nieprawości, choć może zawierać fragmenty prawdy.

W swoim rozumieniu judaizmu i islamu Ratzinger kieruje się tym samym augustiańskim pesymizmem, który odnajduje ostatecznie w listach św. Pawła. Rytuały takie jak wudu czy ibada są w jego przekonaniu w zasadzie bezwartościowe, ponieważ znajdują się poza łaską, która jest pośredniczona jedynie przez jeden prawdziwy Kościół Boży. Jak pisze: „prawo Mojżesza, rytuały oczyszczenia, przepisy dotyczące jedzenia i wszystkie podobne rzeczy nie mają być przez nas wykonywane, inaczej Słowo biblijne byłoby bezsensowne i pozbawione znaczenia”. Takie rytuały są „niewolnictwem”, z którego zbawienie zapewnia jedynie poddanie się Kościołowi. Zasada semicka jest więc według niego kategorycznie niższa; Żydzi i muzułmanie, zdaje się sugerować, są niewolnikami, a ich zdolność do prawdziwego zadowolenia Boga musi być biblijnie wątpliwa.

Ale grzeszność nie ogranicza się jedynie do „Prawa”; dla Ratzingera grzech panuje również nad nowoczesnością, która stanowi „ludzkie zagrożenie dla wszystkich istot żyjących”. Redukuje ona wszystko, w tym religię, do ślepej przyczyny i skutku. W oczach nowoczesnych Biblia nie powinna być rozumiana jako opowieść prowadząca do wniosku, którego każda część może być czytana jedynie w kontekście tego wniosku, lecz jako seria oderwanych fragmentów poddanych dyskusjom o autorstwie.

Dla ludzi nowoczesnych również idea średniowiecznego konsensusu, jako części sensus fidelium – spojrzenia wspólnoty wierzących (idea przypominająca islamską zasadę ijma’) – jest bez znaczenia. Jednak w oczach papieża wiarygodność Bożej Opatrzności zostaje beznadziejnie podważona przez protestanckie przekonanie, że większość wierzących w przeszłości była radykalnie w błędzie. A jeśli katolicy wycofają się z niektórych wcześniejszych pewności dotyczących doktryny i Pisma Świętego, Ratzinger sądzi, że nieuchronnie nastąpi wycofanie się z innych, aż „w końcu dość wiele osób będzie miało trwałe wrażenie, że wiara Kościoła przypomina meduzę”.

Podobnie jak wielu obserwatorów Watykanu wywodzących się z kręgów muzułmańskich i prawosławnych, nowy papież postrzega Kościół katolicki jako dotknięty głębokim kryzysem. Teologia, mimo prób ścisłej kontroli ze strony centrum, zdawała się zmierzać w stronę subiektywizmu. Zakaz Mszy trydenckiej i jej zastąpienie różnymi formami kultu w językach lokalnych nie tylko odcięło wiernych od źródła jedności, od wieków pobożności i od języka nie skażonego nowoczesnością, ale otworzyło też wrota dla trywialnych eksperymentów, które mogą sprawiać, że liturgia przypomina formę rozrywki. Jak sam szczerze mówi: „Przeraża bezbarwna twarz postkoncylijnej liturgii w obecnym kształcie, albo po prostu nudzi jej dążenie do banalności.”

Skandale seksualne wśród duchowieństwa oraz późniejsze tuszowanie ich przez biskupów poważnie nadwyrężyły autorytet moralny Kościoła w wielu miejscach (dwóch na siedmiu absolwentów jednego amerykańskiego seminarium zmarło na AIDS; główne gazety twierdzą, że połowa amerykańskich księży jest homoseksualna; kilka diecezji USA ogłosiło upadłość w związku z roszczeniami ofiar molestowania). W Europie liczba księży spada o jeden procent rocznie. Wszystko to, w oczach Ratzingera, stanowi „ciemną i tragiczną noc, która spadła na Kościół”. „Wszystko” – uważa – „jest w stanie rozpadu”.

Niektórzy muzułmanie postrzegają to jako szansę dla islamu; faktem jest, że w ostatnich latach wzrosła liczba konwersji z katolicyzmu, choć liczby te w ujęciu historycznym pozostają niewielkie. Nie jest jednak wcale pewne, że „kryzys”, jaki papież dostrzega w najważniejszej moralnej i duchowej instytucji Zachodu, będzie sprzyjał postępowi muzułmanów. Europa pogrąża się w nastroju rosnącej liberalnej nietolerancji wobec tradycyjnych wartości, co pokazał przykład z początku 2005 roku, gdy komisarz UE Rocco Buttiglione został zmuszony do rezygnacji, ponieważ odmówił potępienia katolickich nauk na temat homoseksualizmu. Jeśli liberalizm wyklucza wierzących z wysokich urzędów, istnieją powody, by spodziewać się bardziej intensywnych prześladowań, skierowanych przeciw tym wszystkim, których sumienie nie pozwala przyjąć idei homoseksualistycznych, feministycznych czy innych liberalnych.

Ratzinger trafnie pisze o „agnostycyzmie, który już nie uznaje norm doktrynalnych i pozostaje jedynie z metodą praktycznego testowania rzeczy”. Choć nie zgadza się ze swoim poprzednikiem, papieżem Leonem XIII, że rozdział Kościoła od państwa jest herezją, jest jasne, że radykalna obojętność rządów państwowych wobec moralności opartej na religii może prowadzić do poślizgu w stronę tyranii. Terroryzm został wymyślony przez rewolucję francuską; w antyreligijnym imperium Bonapartego stał się normą polityczną pierwszej europejskiej unii. Zagrożeniem jest to, że głęboko zakorzeniona świecka indoktrynacja Europy może w dłuższej perspektywie dać podobny efekt.

Dla Ratzingera, podobnie jak w klasycznej myśli muzułmańskiej, uczony religijny nie powinien być władcą; ale władca nie jest też wolny od rad uczonego ani od etyki zawartej w Objawieniu. Muzułmanie mogą być zaniepokojeni, że w katolicyzmie władza religijna jest wysoce scentralizowana i w zasadzie monolityczna (tu najbardziej oczywista różnica między klasyczną teorią polityczną muzułmańską a chrześcijańską), lecz będą musieli docenić wysiłki Kościoła w utrzymaniu władców odpowiedzialnych wobec ponadczasowych norm moralnych. Katolicyzm jasno pokazuje, że rozdział Kościoła od państwa nie oznacza, iż rządy nie mogą być religijne.

Polityka sakralna to obszar, w którym interpretacja islamu przez Ratzingera będzie wymagała pełniejszego poznania. Być może, zakładając, że islam potrzebuje tyle czasu, co katolicyzm, aby zaakceptować ideę demokracji, podchodzi sceptycznie do autentyczności rządów odpowiedzialnych przed obywatelami w społeczeństwach muzułmańskich. Tutaj znowu skorzystałby na studiowaniu ważnych przypadków, takich jak Turcja i Indonezja, gdzie muzułmańscy teologowie stali na czele procesu demokratyzacji i sprzeciwu wobec autorytarnych reżimów wojskowych. Istnieje niewątpliwa trudność w pojęciu, implicitnym w dyskursie prawicowych katolików, że uczeni islamu działają w sposób demokratyczny, prowadząc do autorytaryzmu politycznego, podczas gdy Kościół działa autorytarnie, aby wspierać ideę i praktyki demokracji politycznej. Przeczytanie studium Noaha Feldmana After Jihad, omawiającego dyskusje islamskie na temat suwerenności ludu, mogłoby pomóc Watykanowi rozwikłać ten pozorny paradoks.

Ratzinger może również wydawać się uwikłany w ukrytą sprzeczność, gdy rozważa silnie konserwatywne instynkty społeczne islamu. W swojej książce Salt of the Earth (1997) zauważa, że „islam sprzeciwia się naszym nowoczesnym ideom o społeczeństwie”; tymczasem w innych miejscach jest znany z uporu w twierdzeniu, że katolicyzm sam w sobie jest radykalnie przeciwny wielu takim ideom oraz intelektualnym przyzwyczajeniom nowoczesności, których są one wyrazem. Ta sama napięta relacja pojawia się, gdy pisze, wyjaśniając ostatni renesans islamski, że „wobec głębokich moralnych sprzeczności Zachodu i jego wewnętrznej bezradności … dusza islamska odrodziła się”.

Jego niechęć do długich publicznych wypowiedzi o islamie, w przeciwieństwie do prywatnych spotkań z antyislamskimi działaczami, prawdopodobnie wynika z głębokiej wewnętrznej niejednoznaczności wobec religii, która zachowała swoją liturgię i moralność rodzinną w nienaruszonym stanie, nie posiada znaczącej „gejowskiej lobbystyki”, ma jasne wyobrażenie o naturze mężczyzn i kobiet oraz odczytuje Pismo jako integralną i autorytatywną całość w sposób, w jaki czynili to kiedyś wszyscy chrześcijanie.

Jeśli, jak podejrzewa, relatywizm w teologii chrześcijańskiej, liturgii i praktyce moralnej, który stał się tak powszechny, jest znakiem oddalenia od Boga, to jak należy interpretować ogromny sukces islamu w tych samych kwestiach? Szczególnie niepokojące może być uświadomienie sobie, że podczas gdy podejmowanie decyzji w Kościele katolickim od czasu I Soboru Watykańskiego było autorytarne i odgórne, metoda rzadko kwestionowana przez Jana Pawła II, islamskie ijma’ jest wynikiem egalitarnej debaty wśród uczonych przez stulecia, którą Ratzinger określiłby mianem „kongregacjonistycznej”; a jednak wewnętrzna integralność liturgii i doktryny, którą miał bronić ultramontanistyczny, autorytarny Kościół, wydaje się być w wielu aspektach lepiej osiągnięta przez pozornie chaotyczne mechanizmy islamu.

Katoliccy intelektualiści, którzy pod wpływem René Guénona przeszli na islam, często wskazują właśnie ten powód jako uzasadnienie swojego wyboru. Czy możliwe jest, że watykański neokonserwatyzm jest wrogi islamowi nie dlatego, że kieruje się przede wszystkim kwestiami „integracji” i demokracji, lecz dlatego, że prywatnie jest nim pod wrażeniem?

Jeżeli tak jest, możemy być w stanie rozplątać jedną z wielkich tajemnic dotyczących wypowiedzi Ratzingera o islamie. Rahner i inni autorzy dokumentów Soboru Watykańskiego II podchodzili do islamu w kontekście tych kwestii, które są najważniejsze dla samych muzułmanów. „Na muzułmanów Kościół również patrzy przychylnie” – mówili, a podawane przez nich powody dotyczyły utożsamiania się islamu z Abrahamem, szacunku dla Jezusa i Maryi, troski o Sąd Ostateczny oraz życia modlitwy i postu.

Warto zauważyć, że Ratzinger prawie wcale nie podejmował dialogu z islamem na tych poziomach, woli natomiast powtarzać aktualną retorykę o „kryzysie islamu”. Jest to dziwne, biorąc pod uwagę, że generalnie ubolewa nad redukowaniem dyskusji religijnych do kwestii socjologicznych i politycznych. Być może sugeruje to, że pełna integralność islamu jest faktem zbyt dużym, by mógł się z nim obecnie zmierzyć, chociaż może przygotowywać się do jakiegoś przyszłego oświadczenia.

Bez względu na powody nowego konserwatyzmu, muzułmanie muszą szukać sojuszników. Nielubiane i ubogie mniejszości muzułmańskie w Europie, przypominające w wielu aspektach uciekających monoteistów w rzymskich katakumbach, nie są w stanie samodzielnie prowadzić kampanii na rzecz większej tolerancji dla wartości nie-liberalnych. Dlatego kluczowe jest, aby społeczności muzułmańskie nawiązywały więzi z innymi obrońcami tradycyjnej ludzkości i życzyły im dobrze.

Kościół katolicki różni się od islamu w niektórych kwestiach moralnych, takich jak antykoncepcja czy rozwód, ale generalnie opowiada się za zestawem etyki typowym dla społeczeństw sakralnych, który stanowił fundament największych osiągnięć kulturowych średniowiecznej Europy, zarówno muzułmańskiej, jak i chrześcijańskiej. Podobnie jak w islamie, nie jest to tylko kwestia prywatnej wiary i kultu, lecz reguł ustalonych w objawieniu (papież wypowiedział się przeciwko „poglądowi, że Dekalog, na którym Kościół oparł swoją obiektywną moralność, jest jedynie ‘produktem kulturowym’ związanym ze starożytnym Bliskim Wschodem”).

Przy Ratzingerze u steru Kościół prawdopodobnie nie przyjmie dalszych ustępstw wobec wartości świeckiego establishmentu, tym bardziej wobec jakobińskich i hitlerowskich żądań, że „księża nie powinni mieszać się w politykę”. Wyzwanie będzie polegało na przekonaniu społeczności muzułmańskich, że to konserwatyści, a nie liberałowie, są naszymi najbardziej naturalnymi partnerami w wielkim zadaniu prowadzenia Europy z powrotem ku Bogu, oraz że krytyka Ratzingera wynika z szacunku, a może nawet czegoś w rodzaju zazdrości, a nie z rasizmu czy populistycznego szowinizmu. Bez względu na to, co twierdzą niektórzy muzułmanie, fakt, że partie skrajnie prawicowe korzystają z nowego języka Watykanu o islamie, nie oznacza, że Kościół próbuje odzyskać dawną popularność w Europie, „jeżdżąc na tygrysie” nowej ksenofobii.

Muzułmanie w Europie stoją więc przed ciekawym dylematem. Czy powinniśmy wspierać Watykan, ponieważ opowiada się za tymi tradycyjnymi wartościami, które stanowią fundament stabilności społecznej i politycznej, oraz rozwijać współpracę w sprawach społecznych, jaką muzułmańscy i katoliccy przywódcy osiągnęli w przeszłości (przykładem może być Szczyt Ludnościowy ONZ w 1994 roku)? Taka współpraca mogłaby wspierać walczących tradycjonalistów w instytucjach takich jak Kościół Anglii, który pozornie jest na krawędzi akceptacji praktyk homoseksualnych. To kusząca perspektywa; jednak czy nie powinniśmy być ostrożni wobec człowieka, którego wizja prawdziwej Europy w dużej mierze nas wyklucza? W końcu, jeśli Turcja nie może dołączyć do Europy z powodu swojej muzułmańskości, na ile mogą być akceptowani Turcy w Hamburgu jako Europejczycy?

Tariq Ramadan skrytykował chrześcijańską definicję Europy według papieża, argumentując, że „musimy uznać, iż wszystkie monoteistyczne religie są częścią europejskich korzeni”. Jego zrozumiały niepokój dotyczy tego, że poglądy Ratzingera na religie semickie mogą utwierdzić rosnące rzesze europejskich szowinistów i islamofobów. Nie jest jednak wcale pewne, że ogólny monoteizm, który Ramadan poleca, będzie wystarczający do pokonania relatywizmu w Europie.

Czy to oznacza, że muzułmanie mogliby zyskać więcej w oficjalnie chrześcijańskiej Europie? Amerykańscy muzułmanie, żyjący w praktycznie teokratycznej administracji, w której przemówienia prezydenta są mocno biblijne, a państwo zapewnia ogromne finansowanie chrześcijańskich ruchów społecznych (ale nie muzułmańskich), prawdopodobnie odrzuciliby takie założenie. Coraz więcej amerykańskich biskupów katolickich potępia „akomodacjonistycznych” polityków katolickich, którzy nie podporządkowują się linii Kościoła. Arcybiskup Charles Chaput z Denver na przykład narzeka, że „zbyt wielu amerykańskich katolików – być może większość – nie łączy już swoich wyborów politycznych z wiarą religijną w sposób konsekwentny i autentyczny”.

Jednak szerszy sojusz między katolikami a politycznie dominującymi ewangelikami, scenariusz czasem przewidywany przez amerykańskich muzułmanów, w rzeczywistości wydaje się mało prawdopodobny. Poparcie dla wojskowej interwencji przeciwko Saddamowi Husajnowi było najsilniejsze wśród elektoratu ewangelickiego Busha, podczas gdy biskupi katoliccy byli temu przeciwni. Napięcia teologiczne między dwoma dużymi odłamami amerykańskiego chrześcijaństwa zostały spotęgowane przez dokument Dominus Jesus, a współpraca w kwestiach polityki religijnej (najbardziej widoczna w sprawie aborcji) prawdopodobnie osiągnęła już granice swoich możliwości.

Europa nie może być jak Ameryka; a silna obecność religijna tutaj nie będzie miała militarystycznych konsekwencji, które amerykańscy muzułmanie obserwowali z takim niepokojem. Ewangelicy w Europie są znacznie słabsi i mają inne podejście do spraw politycznych. Europa definiowana w kategoriach chrześcijańskich prawdopodobnie będzie czerpać wskazówki bardziej od Ratzingera niż od jakiegokolwiek reformowanego myśliciela (południowych baptystów tu prawie nie ma, a jeśli chodzi o liberalnych chrześcijańskich myślicieli, to zazwyczaj nie różnią się od świeckiego konsensusu w kwestiach moralnych, i w związku z tym są nieistotni). Ponadto nie ma powodu, by sądzić, że obecne chłodne nastawienie kontynentu wobec roszczeń chrześcijaństwa jest stanem trwałym. Rosnące świadectwo muzułmanów może, paradoksalnie, wywołać odrodzenie chrześcijańskie, jak prognozuje belgijski powieściopisarz Jacques Neirynck. W takiej sytuacji etyczno-polityczna dominacja kontynentu przez Watykan prawdopodobnie zwiększyłaby poczucie bezpieczeństwa większości mieszkańców, co może być korzystne również dla muzułmanów, dla których zagrożeniem nie jest Kościół, lecz ruchy skrajnej prawicy, które mogą powoływać się na zasady chrześcijańskie, ale, możemy z rozsądkiem przypuszczać, zawsze będą utrzymywane w bezpiecznej odległości przez instytucje Kurii, które nigdy nie odrzucą definitywnie postanowień Soboru Watykańskiego II.

Wielu muzułmanów czuło się niekomfortowo wobec Ratzingera z powodu jego publicznych wypowiedzi o islamie. Jednak powinniśmy unikać emocjonalnych reakcji i działać w naszym interesie, który jest także interesem dobrze zintegrowanej, tolerancyjnej i prosperującej Europy. Benedykt XVI może nie mieć tego w pełni na myśli, ale w efekcie jego polityka prawdopodobnie będzie korzystna dla islamu.


http://masud.co.uk/benedict-xvi-and-islam-the-first-year/